niedziela, 28 marca 2010

Totalitaryzm strachu 2/2


Do podjętej przeze mnie próby zrozumienia fenomenu roztopienia się jednostki w społeczeństwie totalitarnym doskonale pasują słowa Ernesta Gellnera:

„Bogactwo tych możliwości, a także zasad, wedle których odbywa się werbunek do grup i ich trwanie, jest czymś niemal niewyczerpanym. Jednak kluczową rolę odgrywają zawsze dwa czynniki, dwa katalizatory: z jednej strony chęć, dobrowolne przystąpienie i utożsamienie się, lojalność, solidarność, z drugiej zaś – strach, zniewolenie i przymus.” (E. Gellner, Narody i nacjonalizm, PIW, Warszawa 1991, s. 69.)

Analogiczne wątki myślenia można odnaleźć w Zniewolonym umyśle Czesława Miłosza: drogi dotarcia do jednostkowej duszy z grubsza dadzą się podzielić na pozytywne (wymagające obecności w tej ‘duszy’ dobrych chęci) oraz negatywne (całkowicie nastawione na zniewalanie strachem). Człowiek w systemie totalitarnym uprawia swoiste orwellowskie ‘podwójne myślenie’, stosuje ketman*, żyje na dwóch płaszczyznach: jest autentyczny wobec samego siebie, ale wobec świata zawsze gra, bacząc, by nie uchybić panującemu porządkowi i wymogom systemu. System ten zaś do granic absurdu rozszerza skalę inwigilacji społeczeństwa. Bezpośrednio też zachęca do donosicielstwa, które nie tyle że jest dopuszczalne, ale jest wręcz wymagane. W takim układzie ciągła podejrzliwość staje się normalną postawą wobec świata:

„Niewiedza o tym, kto z najbliższych przyjaciół i członków rodziny jest tajnym współpracownikiem policji politycznej automatycznie negowała sens zaufania wobec jakiejkolwiek osoby i stwarzała zagrożenie potencjalną zdradą z każdej strony.” (Roman Bäcker, dz. cyt., s. 47.)

Miłosz napisał, że powoduje to ciągły lęk, tak że społeczeństwo totalitarne jest przesiąknięte atmosferą strachu. Staje się on udziałem każdej jednostki.
Ciągła obawa o własną przyszłość dotyczy nawet włączonych w rządową hierarchię, w której przeplata się porządek partyjny i administracyjny. Cały układ jest bardzo mało czytelny, poszczególne jego elementy częstokroć ulegają zmianie, dyrektywy krążą różnymi drogami. Układ komnat hierarchicznego pałacu ulega zmianom w sposób niemożliwy do przewidzenia. Niezależnie od tego, jakie miejsce w strukturze udało się zająć, na pewno nie jest ono całkowicie bezpieczne. Jedynym pewnikiem jest nadrzędna pozycja przywódcy. On, jako wykładnia ideologii, trzyma ster w swoich rękach i niejako transcenduje poprzez całą strukturę państwową. Dzięki temu jest władny bezpośrednio dotrzeć do każdego jej miejsca, aby osobiście wywrzeć tam swój wpływ. Staje się on bogiem nowej religii. W jej ramach rekrutowana z inteligencji kasta kapłańska walczy o zawładnięcie ludzkimi duszami. Narzędziem ich duszpasterstwa jest słowo: ‘magiczne formuły’ konstruowane w obrębie swoistej, niepowtarzalnej nomenklatury. Zaklęcia propagandy nieustannie wsączają w umysł ideologiczne treści.
Naszkicowaną przed chwilą analogię do religii dobrze wyakcentował Miłosz, wskazując między innymi na cykliczne spotkania (‘spotkania w świetlicach’), które nabrały charakteru nabożeństw i zdawało się, iż mają ten sam cel: poprzez obrzędowość próbowano niejako mechanicznie włączyć uczestników w obręb kultu. Oczywiście to wszystko dla ich dobra, które niekoniecznie muszą rozpoznać, ponieważ

„Masy nie mogą rozeznać dokładnie, kto broni ich interesów, a kto im szkodzi” Kim Ir Sen (Tamże, s.30.)

Aby móc skonstruować końcową konkluzję, powyższe ustalenia muszę jeszcze uzupełnić o zarys genezy totalitaryzmu na poziomie jednostki. Opowiadam się tu za przewodnią rolą strachu, chociaż nie ustanawiam go jedynym istotnym czynnikiem. Człowiek jest obdarzony wolnością, musi stanowić o sobie, podejmować decyzje, wciąż nowymi projektami wybiegać w przyszłość. Jeśli jest to przyszłość niepewna, zakorzeniona chociażby w czasie gospodarczego kryzysu, rodzi to poczucie lęku. Osiąga ono takie natężenie, że człowiek decyduje się ‘uciec od wolności’ i chroni się w objęcia totalitaryzmu. Wniosek jest tu paradoksalny: jednostka powodowana strachem zbywa się swojej autonomii i próbuje roztopić się w magmie totalitarnego społeczeństwa. Ono zaś zaczyna ją więzić także przy pomocy strachu.
We wstępie do tej pracy zaznaczyłem moją mocno emocjonalną postawę wobec omawianego tematu. Jestem świadom, że uczuciowe zaangażowanie – oczywiście dla dobra analizy usilnie odsuwane na bok – nie jest tożsame z możliwością pojęcia tego zagadnienia. Co więcej: uzyskany przeze mnie wniosek wydaje mi się koniecznym następstwem próby badania zjawiska totalitaryzmu przez osobę, która w dzieciństwie została ledwo owionięta miazmatami rozkładającego się już komunizmu i dla której opowieści o autorytarnych machinach państwowych mają niemal ten sam charakter, co historyczne relacje o dziecięcych krucjatach do Ziemi Świętej. Wnikliwe badanie, wciąż ponawiana refleksja pozwalają tchnąć w minione zdarzenia nieco życia i przybliżyć je badającemu. Jednak wydaje mi się, że nieunikniona jest ciągła obecność w tle poczucia absurdalności. Objawiło się ono w pełni pod postacią końcowego wniosku: zlękniony znajduje bezpieczeństwo w objęciach strachu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz