piątek, 31 maja 2013

Duch w maszynie 5/5 (opowiadanie)

Gdzieś na moście zapiszczały opony hamującego samochodu. Usłyszeli stłumione okrzyki. Przez kilka sekund, które rozciągnęły się jak w spowolnionym filmie, patrzyli na ludzką sylwetkę mknącą ku tafli wody. Wpadła w rzekę bezwładnie, jak szmaciana lalka.
- Kurwa! To człowiek!
Poderwali się na nogi i spojrzeli na siebie. Szymon w ekspresowym tempie zaczął zrzucać ubranie. Piotrek rozłożył ręce, chcąc go zatrzymać, ale zanim powiedział cokolwiek, Szymon skoczył już do wody.
Była lodowata. Nurt, który z brzegu sprawiał wrażenie leniwego, napierał mocno i nieustępliwie. Żywioł miał swój kierunek i Szymon próbując trzymać się kursu, czuł, że stanął do nierównego pojedynku. “Przejebane” pomyślał i to była jego ostatnia myśl. Później ciało przejęło kontrolę, przypominając sobie lata pływackich treningów.
Dotarł do tonącego, który trzepotał się chaotycznie, próbując pozostać na powierzchni. Szymon starał się podpłynąć tak, aby móc go bezpiecznie objąć. Jednak trafił pod rękę, wielką i ciężką. Chwyciła go za głowę, jak dziecko, i pchnęła pod wodę. Dźwięki ucichły, ściśnięte w tętniącą ciszę. Ciemność otoczyła go lodowatą otuliną. Emocje zbiegły się w jednym punkcie - wszystkie lęki, smutki, wątpliwości znalazły proste podsumowanie. Nie zostanę tutaj. Wywinął się z uchwytu i wrócił na powierzchnię, ustawiając się za tonącym. Ułożył go na plecach, do holowania.
- Spokojnie, już jest ok, już jesteś bezpieczny - powtarzał. Gdy ratowany uspokoił się i przestał się szarpać, Szymon odholował go do brzegu. Wyciągnął go z wody, po czym sam padł na plecy, tuż przed oniemiałym Piotrkiem.
Uratowany kaszlał. Piotrek obejrzał go i nachylił się nad Szymonem.
- Szymek, to Jezus.
- Co? - Szymon rozmytym wzrokiem patrzył w niebo.
- Uratowałeś Jezusa.
- Jezusa?
- Tego freaka, który tłukł się dzisiaj w StarStarze.
Szymon uniósł się na łokciach i popatrzył na uratowanego. Facet był nieźle obity. Posiniaczony, podrapany, z krwią skrzepniętą na pękniętym łuku brwiowym. 
Jezus usiadł i przyglądał się leżącemu chłopakowi. 
- Dzięki.
Podniósł się i podał mu leżące nieopodal ubrania. Gdy chłopak się ubrał, siedli obok siebie. Jego kumpel skręcił jointa. Wyciągnęli piwo. Nic nie mówili i tak właśnie było mu dobrze. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie czuł gniewu. Niebo powoli rozpłomieniało się świtem, a w nim były tylko spokój i cisza.
Cisza i spokój.
Uśmiechnął się.
Gdy skończył piwo, wstał, uścisnął im ręce na pożegnanie i odszedł bez słowa. Szło mu się lekko, jakby w końcu ktoś zdjął z niego targany przez większość życia krzyż. Coś całkiem nowego. Podobało mu się to.
W domu natknął się na wychodzącego do pracy ojca. Życzył mu miłego dnia i prawie wybuchnął śmiechem, widząc jego zszokowaną minę.
- Nie wracaj do domu naćpany, mówiłem ci... - warknął ojciec na odchodne.
Jezus wziął prysznic i przebrał się w suche ubrania. Wyszedł z łazienki, siadł w kuchni i zagapił się w wiszący na lodówce kalendarz. Zasnął. Przebudził go krzątający się po kuchni Radek.
- Co tam, młody?
Chłopak obrzucił go roztargnionym spojrzeniem. Wyciągnął z lodówki mleko, zalał płatki i szybko zaczął pochłaniać śniadanie.
- W porządku u ciebie?
- A ty co? - wybełkotał Radek z pełnymi ustami.
- Tylko pytam.
Chłopak przyjrzał mu się badawczo.
- No, w porządku.
Jezus patrzył na niego. Łagodny uśmiech nie schodził mu z twarzy i momentami czuł się już z tym kretyńsko. Ale odganiał od siebie to uczucie.
- Masz ochotę na wyprawę ze starszym bratem?
- Z tobą coś naprawdę nie tak... - burknął Radek, ale po chwili zrobiło mu się głupio. - Przecież mam szkołę.
- Ale masz ochotę? Wyprawa za miasto, jak kiedyś.
- No... pewnie, że bym miał. A co - napiszesz mi zwolnienie?
- Lepiej. - Jezus poszedł do pokoju. Wrócił z komórką. - Pożyczysz na chwilę swoją? - Zapytał, wyciągając z zalanego telefonu kartę sim. Przełożył ją do aparatu Radka. Wybrał krótki numer, włączył tryb głośnomówiący i czekał, szczerząc się i robiąc komedianckie miny.
- Komenda policji.
Jezus wykonał kilka ciężkich, dobrze słyszalnych oddechów.
- W gimnazjum numer 7 podłożona jest bomba. Trzy ładunki.
Radek patrzył na niego z rozdziawioną buzią. Łyżka wypadła mu z ręki i z brzęknięciem wylądowała na podłodze.
- Kto mówi? - zaskrzeczał głos w komórce.
- Jezus Chrystus, baranie. Nie będę powtarzał. Bomba, gimnazjum numer 7, amen.
I rozłączył się. Wiadomość była jak elektryczny impuls, który błyskawicznie rozbiegł się po sennym jeszcze cielsku miasta. Decyzje i telefony. Radiowozy pędzące na miejsce. Stanęły równym szeregiem na parkingu przed szkołą. Agnieszka dostrzegła je na chwilę przed tym, gdy policjant odgrodził ją od budynku ostrzegawczą taśmą.
- Dzień dobry. Co tu się dzieje?
- Alarm, psze pani. - Funkcjonariusz poważnie pokiwał głową. - Ktoś zgłosił podłożenie bomby.
- Bomby? Kto? Dlaczego?
- To tajemnica, psze pani.
- Ja tu pracuję, proszę pana. Chciałabym wiedzieć, co się dzieje.
Policjant łypnął na nią spod daszka służbowej czapki.
- Niewiele wiadomo, psze pani.
Agnieszka westchnęła i rozejrzała się po gromadzącej się dookoła grupie. Nauczyciele i uczniowie, plus coraz więcej przypadkowych gapiów. Zaaferowani ludzie rozmawiali przyciszonymi głosami. Dostrzegła stojącą nieco dalej dyrektorkę. Przepychając się do niej, słyszała strzępki rozmów. Ktoś mówił, że żart, inny, że atak chemiczny, że Matka Boska-Jezus Chrystus, świat się wali przez te gry komputerowe, że za Kaczyńskiego tak nie było, że to Kaczyński podłożył, że w nocy złapano terrorystów z furgonetką wypchaną ładunkami wybuchowymi i trującym gazem, że widziano grupę cyganów albo arabów, że to Ruskie, że Niemce, że się doigraliśmy, że to skandal, że fajnie, bo lekcji nie będzie, że o co chodzi, że policja niesprawiedliwa, że policja nierychliwa, że to już koniec, że to dopiero początek...
- Dzień dobry, pani Danuto - przywitała się z dyrektorką. Starsza, elegancka pani o surowej, ale sympatycznej twarzy. Pokręciła głową.
- Dzień dobry, pani Agnieszko. Chociaż to źle dobrane powitanie.
- Wie coś pani więcej o tym? - Agnieszka rozejrzała się.
- Pewnie tyle, co pani. Ktoś zadzwonił, że jest podłożona bomba. Będą sprawdzać cały budynek.
Chwilę stały w milczeniu, po czym pani Danuta odezwała się:
- Wolałabym, żeby to był żart. Żart ponury i bynajmniej nie śmieszny, ale w tej sytuacji... Co mam sobie myśleć, jeśli tam rzeczywiście jest bomba?
- Jestem pewna, że nie. - Agnieszka położyła jej rękę na ramieniu i uśmiechnęła się. - Nic złego się nie stanie.
Pani Danuta pokiwała głową. Jej wzrok przez chwilę był rozmyty i nieobecny. Po chwili wyostrzył się i kobiecie wróciła energia.
- Trzeba tu wszystko zorganizować. Odsyłać dzieci. Jak podjadą z rodzicami, niech nie zostają. Raz, dwa, zanim zrobi się nam tu zbyt duży tłum.
Przez następne kilkanaście minut wraz z pozostałymi nauczycielkami kręciły się wśród zgromadzonych, informując uczniów o odwołaniu lekcji. Dzieciaki odchodziły strapione, ale już po kilku krokach nie wytrzymywały i tamowana radość wybuchała w nich śmiechami, głośnymi rozmowami, wzajemnym przepychaniem się. Agnieszka z lekkim uśmiechem obserwowała jedną z odchodzących, wesołych grupek, gdy zadzwonił jej telefon. Spojrzała na ekran - brat.
- Dzień dobry, Teodorze.
- Cześć, Aga. Jak się miewasz?
Zastanowiła się chwilę.
- Dobrze. Mam wolne, jest ładny dzień... dobrze.
- Wolne? To świetnie. Bardzo chciałbym się z tobą spotkać. Znajdziesz chwilkę na kawę ze mną?
- Jasne. Coś się stało?
- Nie, nic. Po prostu mam ochotę na kawę z tobą.
- W takim razie możesz mnie odebrać spod szkoły.
- Będę za jakieś dziesięć minut.
Kies rozłączył się i zmienił trasę, kierując samochód pod gimnazjum nr 7. Na miejscu dostrzegł zbiegowisko ludzi, radiowozy, taśmę odgradzającą teren i kręcących się przy niej policjantów.
- Co tu się dzieje? - zapytał wsiadającą do wozu Agnieszkę.
- Bomba. Ktoś zadzwonił, że jest podłożona bomba.
- Mam nadzieję, że to żart.
- O tak, jestem pewna, że to żart. Głupi żart.
Gdy odjeżdżali, Kies zamyślonym spojrzeniem obrzucił budynek.
- Może być plener? - zapytał.
- Słucham?
- Kawa w plenerze. Jest piękna pogoda.
- Och, tak, jasne, że może być.
Po drodze zajechał do kawiarni i wziął dwie kawy na wynos. Pojechali za miasto. Nieutwardzoną drogą dostali się na niewielkie wzniesienie, z którego rozpościerał się ładny widok na sporą część aglomeracji. Stali tam, oparci o maskę samochodu, sącząc przez słomki słodką kawę z dużą ilością mleka.
- Ładne miejsce - stwierdziła Agnieszka.
- Świeże odkrycie. Przyjeżdżam tu czasami, gdy potrzebuję spokoju.
Przez chwilę milczeli. Agnieszka przyjrzała się bratu.
- Wyglądasz na zmęczonego.
- Trochę. Miałem pracowitą noc.
- Wolę nie wiedzieć, co robiłeś.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- Wolałbym, żebyś nie wiedziała.
Agnieszka z siorbnięciem pociągnęła duży haust kawy.
- Kiedy to rzucisz?
- Nigdy?
- Masz dużo pieniędzy, załóż w końcu normalną firmę i daj temu spokój.
- Mam firmę.
- No tak... - Agnieszka z kwaśną miną pokiwała głową. - Zapomniałam. Służy ci chyba tylko do prania pieniędzy.
- Siostrzyczko... - Teodor spojrzał na nią błagalnie. - Nie wychowuj mnie.
- Wiem... Przepraszam. - Umilkła na chwilę. - Po prostu... mi się nie podoba to, co robisz. Nie podoba mi się wiele twoich wyborów.
- Przykro mi.
- Chciałabym, żebyś trzymał się zasad. Takich, jakie wpoili nam rodzice.
- Trzymam się ich.
Pokręciła głową.
- Ty wszystko bierzesz na swoją miarę. Interpretujesz, dostosowujesz.
- Jak każdy, siostrzyczko. Musisz zrozumieć zasady, żeby je stosować. Czyli musisz je zinterpretować.
- Och, nie baw się ze mną w taką sofistykę! Wymyślasz swoje prawa i o to mi po prostu chodzi.
Teodor podrapał się w czoło.
- Uważasz, że jestem złym człowiekiem?
- Nie.
- Mi to wystarcza. Nie szukam uniwersalnych uzasadnień. Moje życie toczy się tu i teraz, tak samo zapadają moje decyzje. Wybieram to, co uważam za dobre. W lustro patrzę z uśmiechem.
- Ciężko mi to wytłumaczyć...
- Mi też. Dlatego wolę nie tłumaczyć. Wolę robić. Popatrz na to miasto. Jest jak wielki mechanizm. Jak maszyna. Jeśli zabraknie w niej ducha, zostaną tylko martwe tryby.
- I ty jesteś tym duchem?
- Czasami. A ty nie miewasz dni, gdy czujesz, iż świat się do ciebie dostraja? Że czego byś nie zrobiła, puszczasz w ruch układy zależności, które sprawiają, że wszystko w końcu układa się po twojemu?
- Oczywiście, że mam. Ale nie o to mi do końca chodziło. Moralność nie jest taka prosta.
- Nie wnikam, siostrzyczko. Dla mnie dobro i zło nie jest kwestią spekulacji. Dla mnie wyczerpuje się ono w działaniu. Dzisiaj bardzo chciałem się z tobą spotkać. Spotkaliśmy się. Czy to nie jest dobre?
Agnieszka wpatrywała się w panoramę miasta. Lekkie powiewy wiatru przynosiły ze sobą pachnące, rześkie powietrze. Wspinające się coraz wyżej słońce promieniowało ciepłem. Kawa była pyszna. 

Agnieszka chciała przyznać Teodorowi rację. Nie zrobiła tego.

[2012, Olsztyn]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz