niedziela, 13 grudnia 2009

Bosy profesor od gruszek na wierzbie


Sowieckie uniwersum było zbudowane na innych ontologicznych podstawach niż reakcyjne, kapitalistyczne piekło zachodu. Miało nawet inną, nową biologię, biologię awangardy. Było to radykalne rozwinięcie lamarckistowskiej teorii, zgodnie z którą dziedziczenie cech nabytych jest głównym mechanizmem ewolucji. Zakładana tu plastyczność materii ożywionej licuje z komunistycznym przekazem, że wszystko, także człowieka, można - i należy - formować. Byt kształtuje świadomość, warunki zewnętrzne mogą zmieniać każdy żywy organizm. Idealizm w bezkompromisowym wydaniu.

Dobrym przykładem na nieograniczone możliwości kreacji, także samego człowieka, był twórca i koryfeusz nowej biologii, Trofim Łysenko. Pochodzący z chłopskiej rodziny geniusz postępowej dziedziny, agronom przyszłości, zrobił olśniewającą karierę naukowo-polityczną. Na swój sposób twórczo rozwijał on podstawowe założenia koncepcji Lamarcka. W późniejszym okresie wspierał się też teoriami Olgi Lepieszyńskiej, kolejnego ewenementu w rosyjskiej biologii, który zasługiwałby na oddzielny rozdział lub chociażby akapit. Jednak z oszczędności bajtów pani Lepieszyńska swojej partii tekstu nie będzie miała. Zaznaczę jedynie, że postulowała ona istnienie 'bezkomórkowej żywej materii', swoistego budulca życia mogącego przekształcać się w dowolny gatunek.

Pisząc o intelektualnej podbudowie łysenkizmu trzeba przede wszystkim wspomnieć o Iwanie Władimirowiczu Miczurinie, gdyż Łysenko czuł się jego duchowym spadkobiercą. Powoływał się na niego w agresywnej propagandzie swojej koncepcji. Ciężko powiedzieć czy słusznie. Miczurin był sadownikiem, twórcą błędnej teorii 'mentora', według której jedna roślina zaszczepiona na drugiej może całkowicie ją zdominować, odmienić jej naturę. Poza tym zakładał, że człowiek może w dowolny sposób przeobrażać żywe organizmy poprzez wywieranie na nich zewnętrznej presji (formowanie, hodowla w określonych warunkach, szczepienie, okulizacja itd.) Interesujące, że mimo osobliwej metodologii Miczurin wyhodował około 300 nowych odmian drzew i krzewów owocowych; inna sprawa, że dokonał tego poprzez klasyczne krzyżowanie roślin. Zapewne krzywdzące jest stawianie Miczurina w takim towarzystwie, więc dodam, że poza tym, iż się mylił, nie miał z Łysenką nic wspólnego.

Triumfalny pochód Łysenki przez tragiczne dzieje ówczesnej sowieckiej biologii rozpoczął się w 1927 roku, kiedy to na łamach „Prawdy” ogłosił on metodę użyźniania gleby przez siew grochu zimą. Zachłyśnięto się jego prostą i na chłopski rozum skrojoną koncepcją. Gazeta nadała mu urocze miano 'bosego profesora'. Trzeba przyznać, że do sukcesu łysenkizmu, oprócz krwiożerczego politykierstwa jego twórcy, przyczynił się też zbieg okoliczności (nie wiem czy można go nazwać 'szczęśliwym'). Kolektywizacja gospodarstw i kilka ostrych zim doprowadziły do zapaści w rolnictwie. Potrzebowano szybkich rozwiązań. Łysenko je proponował. Zdobył uznanie samego Stalina, który nawet pofatygował się, by osobiście nagrodzić oklaskami wykład fenomenalnego naukowca. Od 1931 roku masowo siano jarowizowaną pszenicę (nasiona przechowywane w zimnie, siane na wiosnę, mające cechować się większą odpornością na mrozy), który to cud agrotechniki miał pozwolić na imponujące plonowanie syberyjskich upraw.

Marne efekty syberyjskiej kampanii nie przeszkodziły Łysence w rozwijaniu swojej nauki oraz błyskotliwej kariery politycznej. Już w 1935 roku niemal milion chłopów rusza w pola z pincetami, aby wyrywać z kłosów zbóż pręciki, celem uniknięcia samozapyleń, będących, według 'bosego profesora', przyczyną degeneracji gatunków. Po dwóch latach cichaczem odchodzi się od tej praktyki, lecz Łysenki nic nie zraża. Jest on radykalnym idealistą: to rzeczywistość ma się podporządkować człowiekowi, a nie człowiek rzeczywistości. Dlatego też wdrażając swoje teorie w życie nie przejmuje się statystyczną analizą efektów – taki rodzaj kontroli uważa za reakcjonistyczne zwyrodnienie zgniłego kapitalizmu.

W 1948 roku, na sesji Wszechzwiązkowej Akademii Nauk Rolniczych im. Włodzimierza Iljicza Lenina, Łysenko gniewnie grzmiał na całą salę wypełnioną partyjnym aktywem oraz naukowcami – tymi, którzy łysenkizm zaakceptowali oraz tymi, którzy bali się przyznać, że go nie akceptują:

"Socjalistyczne rolnictwo, kołchozowo-sowchozowy ustrój stworzył w istocie nową, własną, radziecką biologię, która rozwija się w ścisłej jedności z praktyką rolniczą jako biologia rolnicza. Przedstawiciele reakcyjnej biologii bronią tzw. chromosomowej teorii dziedziczności. Twierdzą, że w chromosomach istnieje jakaś swoista substancja dziedziczna, przebywająca w ciele osobnika jak w jakimś futerale, która zostaje przekazana następnym pokoleniom niezależnie od jakościowych właściwości ciała i jego warunków życiowych."


Bajdurzenie o nośnikach dziedziczności było wierutną bzdurą, z którą Łysenko rozprawiał się w sposób zdecydowany i bezkompromisowy. To co miał do zaoferowania w zamian, było swego rodzaju twórczym darwinizmem. Ewolucja zachodziła, to oczywiste, jednak na drodze dziedziczenia nabytych cech. Każdą roślinę można zmusić do wzrostu w każdych warunkach. Dzięki temu łysenkizm dawał moc kreowania nowych organizmów i to metodami tak prostymi, że zamiast laboratorium wystarczył sierp i młot.

Niecały miesiąc po tym jak Łysenko wygłosił powyższe słowa oraz potępił w czambuł 'metafizyczną' teorię dziedziczenia opracowaną przez Mendla, genetyka odgórnymi dekretami zostaje wykluczona z umysłowego życia komunistycznego imperium – likwiduje się placówki naukowe, usuwa książki z bibliotek i księgarń, weryfikuje kadry na odpowiednich wydziałach. Nauka zamienia się w politykę. Od teraz cała machina agrokultury buczy mocno i radośnie, nastrojona pod zdecydowany rytm demiurgicznego łysenkizmu. Oto człowiek socjalizmu zabrał się na poważnie za podporządkowanie sobie przyrody! Rękoma nawykłymi do ciężkiej pracy nagnie wszystko co żywe do swojej woli. Nowe, lepsze odmiany zbóż wykarmią nieprzebrane masy robotników budujących potęgę imperium.

Świeży powiew łysenkizmu dotarł także do Polski. Jego skutki dla naszej gospodarki nie były zbyt wielkie, ponieważ, mimo oficjalnych deklaracji, trzymano dystans do tej siermiężnej teorii. W Warszawie czasu stalinowskiej odwilży krążył dowcip: "Co było największym sukcesem Miczurina? Wyprodukowanie hybrydy psa i jabłonki. Hybryda szczeka, ilekroć złodziej próbuje ukraść jabłka, i sama się podlewa". Niestety ponieśliśmy spory koszt intelektualny, ponieważ młodzi naukowcy byli edukowani w duchu pomysłów Łysenki, utrudniano im zaś lub uniemożliwiano zetknięcie się z rozwijaną na Zachodzie genetyką.

Nasze rolnictwo zaliczyło ciekawy rozdział, kiedy, głównie za sprawą oddanej łysenkizmowi dyrekcji Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin, podjęto próby z introdukcją roślin raczej egzotycznych dla naszego regionu. I tak mieliśmy uprawy bawełny, bananów, ananasów, pomarańczy, a nawet kawy. Jednak największe nadzieje wiązano z hodowlą ryżu. Niestety – na eksperymentalnych plantacjach osiągnięto żałosne wyniki. Natura okazała się reakcyjna.

Z perspektywy czasu można by się zastanawiać jak wielki wkład miał Łysenko w śmierć systemu komunistycznego. Jak bardzo jego teorie zubożyły Związek Radziecki i jak bardzo zachwiały systemem? To tylko spekulacje, lecz pewnie da radę rzecz wyliczyć, przedstawić na słupkach, krzywych wznoszących i wykresach kołowych, które jasno wykażą, iż Trofim jest niezamierzonym bohaterem antykomunistycznej opozycji. Zostawiając zaś spekulacje mogę przytoczyć niekwestionowaną zasługę 'bosego profesora', który w jednej z rozmów, czy raczej – w jednym z monologów wyjaśnił mit kukułki. Powszechnie zakładano, że ptak ten podrzuca swoje jajka do gniazd innych gatunków. Jednak Łysenko wiedział, iż jest inaczej: kukułka wyrasta z jajka innego gatunku. Sprawa jest banalna, wystarczy np. ptaszka zwanego gajówką karmić gąsienicami, a otrzymamy Cuculus canorus. Nawet dziś teoria imponuje prostotą i elegancką przejrzystością.




Na deser - filmik pokazujący maszynę ostateczną, w której odnajduję dalekie duchowe pokrewieństwo ze specyficznym geniuszem łysenkizmu.

środa, 2 grudnia 2009

Dom aatrialny


Jakiś czas temu natknąłem się na pomysł domu aatrialnego autorstwa biura architektonicznego KWK Promes. Jest to nie tylko konkretny obiekt, dom wybudowany pod Opolem, ale też oryginalna koncepcja. Autor projektu, Robert Konieczny, ujmuje to tak:
„Zaprojektowaliśmy nowy typ budynku atrialnego. Normalnie charakteryzują się one tym, że otaczając wewnętrzne atrium, są zamknięte od zewnątrz, a otwarte do wewnątrz. Myśmy to odwrócili.”

środa, 25 listopada 2009

Bogowie XXI wieku

Od 2007 roku mamy wątpliwą przyjemność życia w czasach światowego kryzysu. Jest on oceniany jako najbardziej dojmująca zapaść ekonomiczna po 1933 roku, która to data jest uznawana za koniec tzw. Wielkiej Depresji. Perturbacje zapoczątkowane tąpnięciem na nowojorskiej giełdzie rozeszły się po świecie destruktywną falą. Konsekwencje nie były tylko ekonomiczne, ale też społeczne. Uważa się, iż ówczesna recesja umożliwiła Hitlerowi dojście do władzy.

środa, 11 listopada 2009

Jakim cudem tu jesteśmy? cz. IV / IV

Krótko podsumowując dotychczas powiedziane – nie powinno nas tu być. Przynajmniej tak się wydaje, jeśli przyłożyć do zagadnienia miarę zdrowego rozsądku. Każdą napotkaną żywa istotę powinniśmy witać okrzykiem zdumienia, gdyż jest ona zwieńczeniem niesamowitego zbiegu okoliczności. Jednak wypada się zastanowić czy nasze zdziwienie nie jest wynikiem antropocentrycznego, czy bardziej – biocentrycznego sposobu patrzenia na świat. Może równie zachwycająca powinna być dla nas plama z kawy? Wodząc wzrokiem nad rozlanym napojem moglibyśmy zadumać się nad tym jakim cudem akurat ten niepowtarzalny kształt wydarzył się akurat na skromnym blacie naszego biurka. Toż to cud! Spróbujcie go powtórzyć.

czwartek, 5 listopada 2009

Jakim cudem tu jesteśmy? cz. III / IV

Jeżeli przyjrzeć się astrofizycznym, geologicznym i chemicznym zbiegom okoliczności, powstanie życia jawi się jako proces równie fascynujący, co nieprawdopodobny. Jednak jesteśmy, tu i teraz, żyjąc w obrębie bardzo złożonego ekosystemu. Z tego faktu śmiało możemy wywnioskować, iż nieprawdopodobne ciałem się stało. Co więcej – osiągnęliśmy taki poziom rozwoju i ekspansji, że wielu naukowców jest skłonnych ogłosić nową erę w dziejach Błękitnej Planety. Era ta miałaby się zwać antropozoikiem, dla podkreślenia globalnej skali naszych oddziaływań.

środa, 28 października 2009

Jakim cudem tu jesteśmy? cz. II / IV

W połowie XX wieku sądzono, że wystarczy zmieszać odpowiednie składniki, a powstanie życie. Przyczynił się do tego eksperyment Stanleya Millera z 1953 roku. Naukowiec połączył dwa pojemniki: jeden zawierający odpowiednik pierwotnego oceanu, a drugi odpowiednik pierwotnej atmosfery. Potraktował to wyładowaniami elektrycznymi imitującymi błyskawice i – voilà! – otrzymał gęstą zupę aminokwasów.

poniedziałek, 26 października 2009

Jakim cudem tu jesteśmy? cz. I / IV

Temat z grubej rury, więc inauguracja bloga będzie z przytupem i na skalę kosmiczną. Dotknę tu zagadnienia początków życia, w sposób dosyć wyrywkowy i niezobowiązujący. Natchnęła mnie lektura "Krótkiej historii prawie wszystkiego" Billa Brysona. W tej znakomitej, porywającej książce zajmuje się on, jak wskazuje tytuł, prawie wszystkim. Bystry obserwator, dowcipny gawędziarz, prowadzi czytelnika od anegdoty do anegdoty na interesującą i pełną humoru wycieczkę przez kwantowe zawiłości, galaktyczne katastrofy i sprawy ostateczne. Jak dla mnie są to rzeczy, które przy każdej kolejnej odsłonie okazują się równie fascynujące. Wybaczcie ten nieco szkolny wstęp, ale wobec "Krótkiej historii prawie wszystkiego" poczułem misję – to tak zajmujące i pożyteczne dziełko, iż warto je zareklamować.